niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 5

Warszawa, Polska

Już jutro szkoła :< Nie wiem, czy wtedy rozdziały nie będą co dwa tygodnie. Zobaczymy!
Co do rozdziału. No wiecie, takie rozdziały też są potrzebne. Wiem, że nic się nie dzieje, ale gdybym nie wytłumaczyła niektórych rzeczy historia nie miałaby sensu. Mam nadzieję, że przetrwacie :)
Blueberry




   Zacisnęłam zamknięte już oczy. Jasne światło obudziło mnie, a teraz jeszcze niestosownie raziło. Wepchnęłam głowę mocniej w twardą poduszkę. Wolałam miękkie, ale byłam jeszcze śpiąca, więc nie miałam zamiaru szukać innej. Póki nie otworzę oczu mam szanse jeszcze zasnąć. Właśnie! To była noc bez koszmarów. W każdym razie ich nie zapamiętałam. Kojarzę tylko pustkę. Pustkę bez żadnych emocji. Pustkę, przez którą nareszcie czułam się wyspana.
   Dałam sobie jeszcze chwilę na spanie. W końcu wuj Radleson wyjechał wczoraj wieczorem, więc nikt przez najbliższy tydzień nie będzie mi w niczym przeszkadzał. Nie żebym nie lubiła Rada, ale jednak wolność…
   Wepchnęłam głowę mocniej w poduszkę. Była zdecydowanie za twarda i do tego pachniała sosną. Bardzo ładnie, ale aktualnie nie mogłam złapać powietrza. Westchnęłam i zaczęłam po omacku szukać ręką innej poduszki. Nagle dotknęłam jakiś przedmiot. Był miękki, choć po nacisku stawał się twardy. Przypominał… nos. Otworzyłam szeroko oczy i błyskawicznie schowałam rękę pod brzuch.
   - Co - odchrząknęłam. – Co ty tu u diabła ro… bisz… - Gdy kończyłam pytanie wszystko mi się przypomniało. Cała sytuacja spłynęła na mnie w ułamek sekundy. Martin.
   Zamilkłam i pytająco spytałam na siedzącego na moim łóżku Trave.
   Twarda poduszka?, zadrwił głosik w mojej głowie.
   - Jeszcze nie odpoczęłaś. Śpij – ostatnie słowo zabrzmiało jak prośba.
   Chwilę przetwarzałam jego wypowiedź. W końcu, po minucie milczenia, zorientowałam się, że czeka aż zamknę oczy albo się odezwę.
   - Nie – starałam się opanować. – Ostatnie co pamiętam to Martin, kiedy… A teraz widzę ciebie. I to w moim łóżku! Chyba masz mi coś do wytłumaczenia, co?
   Chłopak zgarnął grzywkę z czoła i westchnął. Widać było, że spodziewał się tego momentu.
   - Nie mogę…
   - Nie – przerwałam mu. - Wszystko przede mną ukrywacie! Mam jakieś cholerne koszmary – zaczęłam wrzeszczeć i nie mogłam się opanować. – Do tego ciągle mam nienormalny siniak! Z resztą ten dupek powiedział, że to znak! Skoro ja go mam, to chyba mogę wiedzieć, co ze mną jest nie tak! I jeszcze widzę jakieś nienormalne… - zamilkłam. Nie byłam pewna, czy niebieska poświata nie była jedynie wytworem wyobraźni.
   - Cori, chodzi o twoje bezpieczeństwo – uważnie spojrzał mi w oczy.
   Wytrzymałam jego przeszywające spojrzenie. To mogła być moja jedyna szansa.
   - Auxilium.
   To jedno słowo zaważyło. Jedno słowo.
   Trave natychmiast podniósł się na ramieniu i ściągnął usta. Był zaskoczony i zdezorientowany. Starał się to ukryć, ale wyłapałam to i on o tym wiedział. Przesunęłam się kawałek od niego, musiałam się opanować, bo ciągle czułam zapach sosen.
   - Dobra.
   Odetchnęłam. Udało mi się go namówić. Albo zmusić.
   - Jesteśmy inni. Chyba już to zauważyłaś – spojrzał się na ręce i zaczął nimi bawić. Nie przerywałam mu. – Ciężko mi to wytłumaczyć.
   - Powiedz mi. Muszę się dowiedzieć.
   - Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo – uniosłam brew, a on uśmiechnął się smutno. – Naprawdę chcesz wiedzieć?
   Jego wyraz twarzy, ton głos był tak prawdziwy, że aż mnie zatkało. Domyśliłam się, że moja odpowiedź zmieni wszystko, co uważałam za najważniejsze i prawdziwe. Będę niezaprzeczalnie inną osobą niż dotychczas. A może już jestem? Ale teraz już nie mogłam się wycofać. Postawiłam sprawę jasno.
   - Jesteś… człowiekiem? – postawiłam sprawę jasno. I tak wiedział, że co nieco odkryłam.
   Traven zaśmiał się krótko.
   - Można tak powiedzieć.
   - Można? – odetchnęłam mimowolnie. Przynajmniej nie był jakimś kosmitą z Marsa. – Co masz na myśli, mówiąc „można”?
   - Nie jesteśmy zwyczajni.
   Żołądek wykonał mi kilka salt.
   - To czym jesteś? Wampirem? Wilkołakiem?
   Przewrócił oczami i dopadł go atak śmiechu. To chyba była odpowiedź zaprzeczająca.
   - Naczytałaś się za dużo książek, wiesz?
   Zabiłam go wzrokiem.
   - Pokażę ci. Będzie łatwiej… chyba.
   Usiadł i wyciągnął przed siebie ręce. Chwilę później światło pojawiło się przy opuszkach jego palców. Przybierało poświatę w kolorze pomarańczy wymieszanej z czerwienią. Zmrużył oczy i zjawisko zmieniło się w jasną niebieską kulę, a sekundę później zwiększyło. W końcu palce stały się normalne. Normalne dla mnie.
   - Cholera jasna… - przesunęłam się na drugi koniec łóżka. Była przerażona. Nie przewidziało mi się. Niestety.
   - Jesteś kosmitą…
   - Ty tak na serio? Nie. Nie umiem czytać w twoich myślach, ale widzę, że jesteś przerażona. Nic ci nie zrobię. Naprawdę.
   - Co? – wydukałam niepewnym głosem.
   - Opowiem ci, dobrze – kiwnęłam głową. – Jesteśmy nadludźmi. Nie po…
   - Czym?!
   - Daj mi skończyć. Nie jest to dla mnie łatwe, naprawdę – spojrzał się na mnie i wrócił wzrokiem do rąk. Przeplatał pace ze sobą. – Pochodzimy stąd, z ziemi.  Z początku nikt o nas nie wiedział. Wiązaliśmy się ze swoim gatunkiem i nie przebywaliśmy w pobliżu ludzi, więc było łatwo. Ale z czasem zaczął się kolonializm. Zaczęli tu przyjeżdżać Anglicy, Francuzi i pojawiło się wiele ludzi. Jest to zakazane, ale niektórzy z nas zakochali się w was, w ludziach. I… Wtedy często zdarzały się wypadki. My… my możemy leczyć. Pobieramy energię, dzięki Słońcu. To dlatego widziałaś tą poświatę. Musimy doładowywać energię. Dlatego jest nas dużo tu, w pobliżu sosen. One potrzebują ogromną ilość słońca, więc przebywając między nimi ładujemy się. – to tłumaczy zapach. - Musimy też od czasu do czasu polować na zwierzęta. Zawsze na rogate, a najlepiej antylopy. Są one symbolem naszego bóstwa, Auxa – wziął większy oddech i rzucił mi szybkie spojrzenie. Pewnie patrzył, czy już zemdlałam. - Wróćmy. Często, gdy leczymy zaczynają się zmiany. Szczególnie w przypadkach śmiertelnych. Wtedy ludzie zmieniają się w nas, z początku to widać. Nie mają kontroli nad mocą i cały czas się błyszczą. I to nie tylu na rękach. Gdy walczymy błyszczymy cali. Prawie nie widać wtedy skóry.
   - Walczyłeś? – pokiwał, twierdząco głową.
   - Z czasem nadludzie zechcieli mieć więcej siły. Zaczęli tworzyć nowostworzonych i zabierać ich moce. Gdy masz już moc i nagle ona zniknie umierasz. Więc wiele tysięcy ludzi zaczęło znikać. Wtedy już podzieliliśmy się na dwa społeczeństwa. Nazywamy je Nadludźmi Światłości i Nadludźmi Ciemności. Ci drudzy zabijali, by mieć większą moc. Chyba chcieli opanować cały świat.
   - Chyba? To już ich nie ma? – musiałam się w końcu odezwać. Przynajmniej nadążałam z nowymi informacjami.
   - Daj mi skończyć – uśmiechnął się i odgarnął kosmyki włosów z mojego czoła. Nawet nie zauważyłam kiedy się przybliżył. – Ze względu na zaginięcia zainteresował się tym rząd i… I w końcu udało im się nas odkryć. Zainteresowała się nami NSA…
   - Kto?
   -… Czyli Narodowa Agencja Bezpieczeństwa. Jest najtajniejszą organizacją rządową. Nawet prezydent jest w niewiedzy – uśmiechnął się drwiąco i kontynuował. - Ciągle jesteśmy pod kontrolą, a czasem są zaginięcia niektórych z nas. Nasza Rada dowiedziała się, że próbują stworzyć własnych nadludzi, a do tego potrzebują eksperymentów nad… nad nowostworzonymi i nie tylko. I biorą tylko Światłość. Ciemność okłamała ich i powiedziała, że to Światłość jest wszystkiemu winna i zaczęła z nimi współpracować. Oni do naładowania się potrzebują nowostworzonych, których NSA im zapewnia. Połączyli się, choć Ciemność wynosi z tego więcej. Dostaje z tego i pieniądze i energię. I to tylko przez to, że wydają nowostworzonych.
   - Jak was rozróżnia…
   - Chwileczkę – uśmiechnął się. Chyba już nie stresowało go, aż tak, tłumaczenie mi wszystkiego.  – Gdy kradniesz komuś moc zmienia ona kolor. Więc Światłość jest pomarańczowoczerwona, a Ciemność jasnoniebieska. Widziałaś przed chwilą o co mi chodzi.
   - Ty… - W chwili gdy wypowiedział te słowa uderzyło mnie to, co powiedział. On miał ten drugi kolor.
   Zerwałam się z łóżka i chciałam wybiec z pokoju. Przez ułamek sekundy widziałam, ze jest zdziwiony, ale szybko załapał. Poczułam jak otacza mnie ramionami i unieruchamia. Po chwili pociągnął mnie na ziemię i usiadł obok mnie, ciągle blokując.
   - Nie zabiję cię – powiedział spokojnym, pewnym tonem. Mimo to próbowała się wyrwać. – Okej. Już tłumaczę. Moja matka była z Ciemności, i owszem. Ale ojciec jest ze Światłości, widziałaś go już, wiesz, że nie kłamię. Wiążą się z tym odmienne moce. Światłość może utrzymywać dużo energii, przez co dłużej walczą, choć muszą być naprawdę bardzo skoncentrowani. I mogą też leczyć. Za to Ciemność… Wiesz, źli zawsze mają lepiej – uśmiechnął się. Chyba widział, że powoli zaczęłam się rozluźniać, ale ciągle mnie nie puścił. – Oni mogą kontrolować umysł i ciało. Przez co niszczą koncentrację, więc mają przewagę. Mogą też przejąć naszą energię, więc wygląda to jakbyśmy sami się atakowali. Mają też więcej światła, żywią się nowostworzonymi. A ja? Przecież widziałaś nie tylko niebieską poświatę, prawda? – kiwnęłam głową. - Ja mam dodatkowe moce. Potrafię kontrolować sny, znam wtedy myśli śpiącego i mogę też powodować senność. Za to mam nadmierną ilość energii i mogę zmieniać kolor poświaty, co czyni mnie bezpiecznym. Jestem jednym z lepszych. Mogę już cię puścić? Nie uciekniesz? – Nie, nie ucieknę. Już zaczęłam rozumieć.
   - Nie, rozumiem – powiedziałam tylko.
   - To dokończę – musnął mój policzek palcem i oparł się o ścianę obok mnie. – NSA… Hmm… Nasza Rada dowiedziała się o „własnej armii” NSA – mówiąc to, pokazał palcami cudzysłów. – I Rada teraz szuka wszystkich nowostworzonych i… robi swoją armię… Jest niebezpiecznie, Cori, niebezpiecznie.
   - Czy ja…
   - Jeszcze nie, ale już wkrótce. Ten siniak… Nie jest siniakiem, tylko znakiem. Nie wiem dlaczego jest taki olbrzymi, może jesteś wyjątkiem. Tacy też się zdarzają.
   - Ale… Kiedy? I… twój ojciec.
   - Wypadek z… Formotie – bezmyślnie pokiwałam głową. No tak… Musieli mnie wyleczyć i od razu po tym zaczęły się koszmary. – Orchideal wie, że się zmieniasz, ale cię nie wyda. Nie pozwolę mu. Nie martw się.
   - Formotie… - próbowałam ciągnąć.
   - Daj spokój – Trave natychmiast się spiął.
   - Będziesz musiał mnie wydać.
   - Co?
   - W Radzie jest tak zapisane. Przy Przemienionych.
   - Nie wydam cię, jasne? – uśmiechnął się smutno. Pokiwałam głową. – Dużo się dowiedziałaś sama. Dlatego byłaś z Martinem na randce?
   - To nie była randka! On… mnie nakrył i… no wiesz. Jakim cudem w ogóle tam się znalazłeś?
   - Wtedy… To było dziwne.  I to nawet dla mnie. Usłyszałem twój sen. Błagałaś o pomoc. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu cię… wytropiłem.
   - Jak wilki?
   - Można tak powiedzieć. Coś w tym stylu. Coś jeszcze?
   Kiwnęłam głową. Miałam jeszcze jedno pytanie, choć było mocne.
   - Joseniren Ree – wypaliłam z wypiekami na twarzy. – I Amantha.
   Travena natychmiastowo się spiął, ale po chwili powróciła jego normalna poza. Taka wyluzowana, choć zawsze skupiona.
   - Cori? Nie jesteś śpiąca? – nachylił się nade mną, tak, że prawie dotykaliśmy się nosami.
   - Nie… - powiedziawszy to, poczułam ogromną senność. Trave. – Ej! Nie, proszę.
   - Jesteś jeszcze zmęczona. Po wczoraj – ostatnie słowa prawie wywarczał. – Nie martw się. Odrobię twoje lekcje.
   - Nie będę tak długo spała – odparłam ostatnim wysiłkiem sił. Ledwo trzymałam już powieki.
   - Tak sądzisz? – powiedział Trave i pierwszy raz uśmiechnął się łobuzersko.
   Zamknęłam oczy i oparłam się o jego ramię. Poczułam jeszcze, że musnął moje czoło ustami. Albo był to tylko mój głupi wymysł.
   Nadczłowiek, na samą myśl miałam ochotę się roześmiać. To chyba był jeden wielki, idiotyczny sen.